Przepływa jak cholera.
Wczoraj były pierwsze zajęcia. 7:32 pod salą, zupełnie niepotrzebnie zestrachany że mnie wykładowca nie wpuści, że będzie jakiś problem już od wstępu, no bo jak to się tak spóźniać, szczególnie w pierwszy dzień.
Mogłem spokojnie przyjść o 7:46. To jest uczelnia, inny świat. Tu mamy wykładowców a nie nauczycieli.
"Widzę że frekwencja dopisuje" "Spokojnie, to pierwszy tydzień". Racja, skoro nie trzeba wstawać na 7:30 to po co się męczyć ? To są studia, inne warunki, inne życie dydaktyczne. Tu nie siada się w ostatnich rzędach. Wykładowca jest dla nas, my dla nauki. Naprawdę nikt nas nie przymusza siedzieć- nie musimy nawet przychodzić na wykłady i ćwiczenia. "Dwa kolosy w semestrze, po 20 punktów. Zaliczenie przedmiotu od 20, bez egzaminu też można mieć 5. Jak coś nie wyjdzie- jest egzamin. Wpuszczam od 10 punktów w semestrze. Na ćwiczenia warto przyjść, można dostać 10 punktów dodatkowych, przydają się". Można, nie trzeba. Zakochałem się. To jest właśnie mój styl, nikt mi nic niczego nie narzuca. Aż człowiekowi się chce. Na tyle by po pierwszych (PIERWSZYCH!) zajęciach przyjść do domu i ogarnąć materiał. Jak tu nie kochać studiowania ?
No i prosta sprawa. JAK można zrobić ćwiczenia z przedmiotu z którego nie było wykładu ?Nie można :) Wykładowca się przedstawia, opisuje co się będzie działo i puszcza ludzi, bo bez sensu jest marnotrawienie czasu.
No i ten czas. Gotowanie obiadu o godzinie 10. Bo ma się godzinną przerwę w zajęciach. A czas się kurczy w ciągu doby i wydłuża- w zależności od potrzeb.
Godziny na uczelni zleciały jak z bicza strzelił. Niestety na głupiej biurokracji też. Poczta+bank-> 2 h wycięte z życiorysu. Ale to nic, powrót do domu i czas znów się wydłuża. Ale płynie, płynie dalej. Bo kondensacja tego co się dzieje jest po prostu niesamowita. Studia, praca, sprawy domowe, rozrywka, wszystko płynnie przechodzi, nie ma czasu na nudę. Na zastanowienie się "co by teraz zrobić". Czasu nie ma, nie robisz czegoś teraz to się to odkłada i zalega. Nie ma czasu nawet wrzucać wiersz na bloga. Porażka ? Trochę, bo byłem na to przygotowany. W głowie świtało "Od pierwszego wszystko się zmieni". Zmieniło się nawet wcześniej, życie na tydzień przed zaczyna biec. I jest to sprint z którym ciężko się zmagać.
Warto było ? Tak. Mimo pewnych spraw które jątrzą jak gangrena w otwartej ranie. Co nie zabije to wzmocni a ten czas spędzony tutaj był zbawieniem. Bo dał szansę na spokojne ogarnięcie tutaj. Gdybym przyjechał do Wrocławia dopiero teraz to pewnie nie dał bym rady, za dużo emocji, za duży szok kultury życia. A na uspokojenie River flowns in you. Utwór dnia dzisiejszego.
Hej ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz