Spojrzałem dziś w kalendarz. 2 sierpnia "Wyjazd za mieszkaniem". 2 sierpnia ? Chwila, moment. Jak to ? Liczę, sprawdzam, patrzę. Zgadza się. Nie minął nawet miesiąc. Kurcze, od samej decyzji że tak, że wyjeżdżam już natychmiast minęło tych dni raptem 23. Jak to możliwe ? Przecież to, przecież to tyle czasu. Całe wieki... Dla mnie epoka. Cała epoka minęła bezpowrotnie. Już nic nie będzie takie jak kiedyś, skończyło się wszystko, wszystko się urwało.
Właściwie mam dokładnie to co chciałem, mam to co w planach było od lat. Jestem w swoim wyśnionym Wrocławiu. Tylko kuźwa jakoś...
Dobra, po kolei.
Bo trzeba by w tym jakaś kolejność była, dla całkowitej jasności.
Zawsze miałem problem z "czuciem". Kiedy ludzie opisywali jak to im wspaniale było tu i tu, jak cudowne jest to i to... Nie brało mnie to nigdy. Doceniałem, podobało mi się. Ale żeby tak czuć coś więcej ? Nie.
Bo ze mnie czasem taka nieczuła menda, to akurat są takie momenty. A potem przyjechałem do Wrocławia.
I nagle się okazało iż jednak jest miejsce gdzie czuje się w pełni sobą. Gdzie mogę... Oddychać. Początkowo było cudownie, każdy człowiek musi znaleźć sobie takie miejsce, naprawdę. Inaczej wtedy spojrzy na swoje życie. Co się więc stało iż idylla jednak już tak nie cieszy?
Można powiedzieć iż po prostu do obrazu całości dołożyłem o jeden kawałek za dużo. Są takie fragmenty bez których obraz wcześniej mógł tworzyć naprawdę cudowną całość. Dołóż sobie fragment a potem niech zostanie zamalowany- choćby i czymś pięknym. Obraz już nigdy nie będzie taki sam, zawsze będzie Ci brakować tego elementu. Cóż, stało się.
Liczą się efekty całego zajścia. A efekty są takie iż aż do dnia dzisiejszego nie chciałem w ogóle dotrzeć do pięknych miejsc tego miasta.
Wyszedłem bez telefonu i bardzo, bardzo tego żałuję. Akurat dziś był taki dzień który się już chyba nie powtórzy. Nie wiem nawet jak bym go miał powtórzyć.
To w czym się zakochałem po przyjeździe to fakt iż nic mnie tu nie goni. Dzięki temu mogłem po prostu z premedytacją gubić się tu ile wlezie. Bo i mam gdzie się gubić. A dzisiejsze zagubienie trwało ponad 3 godziny.
To był czas pełen kontrastów. Czas nastrojowy, w zdecydowanej większości melancholijny, by nie powiedzieć- przygnębiający.
Piątek to dzień kwiatów. To ile par przechodziło obok mnie, przez różne dzielnice miasta i w ilu z tych par kobieta została obdarowana różą po prostu mnie zbiło z tropu. Potem jeszcze wszedłem do Hali Targowej, ten budynek przyciągał mnie jak magnes swoim wyglądem. A w środku ?
Kwiaty. Pełno kwiatów. Wiązanek, pojedynczych okazów, wszystko świeżo ścięte. Zapach cudny, aż żal było wychodzić. Później, na rynku, zostałem zwabiony niecnie muzyką.
Świeżo skomponowany zespół grał cudowne wariacje i interpretacje w klimacie który po prostu wyrażał mój nastrój całego dnia. I stałem słuchając ich póki nie zaczęli się zwijać. Coś cudownego. Po tym już wiem dlaczego warto przychodzić na Rynek. To nie Częstochowa gdzie zupełnie nic się nie dzieje w mieście. Wrocław przypomina mi Rzym, przypomina Barcelonę. Czuję się tu jak na wycieczce a równocześnie- jak w domu. Coś wspaniałego. I jeszcze ta pogoda. Kropiło sobie kiedy błąkałem się uliczkami nie mając bladego pojęcia gdzie jestem. Szedłem na chybił trafił i rozmyślałem.
Cholera, to akurat było niezbyt mądre z mojej strony bowiem moje myśli krążą tylko wokół jednego punktu- jak zwykle takiego który powinien być najmniej ważny a zamiast tego przesłania wszystko inne. Ale cóż, taki już chyba jestem.
Zastanawiałem się przed przyjazdem czy nie będę tego żałować. Czy uczucie jakim darzę to miasto nie rozpłynie się jak senna mara.
No i się nie rozpłynęło. Tylko czy nie żałuje ? Rozum jest pewny słuszności decyzji, mimo takich a nie innych jej konsekwencji. Reszta musi się dostosować, wyjścia nie ma. Szkoda tylko iż to trwać będzie niemiłosiernie długo.
Ale nie zawsze mamy wpływ na to cóż dzieje się wokół naszej osoby, prawda ?
No to tego,
Hej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz